Imię/Imiona i nazwisko: Dyunn Seath
Wiek: 19
Wygląd:Historia:Na wstępie należy zaznaczyć, iż Dyunn nigdy nie był kimś wybitnym, był nieco inny - bardziej wyobcowany, jednak w żadnym stopniu nie czyniło go to kimś specjalnym. Choć on sam, zwłaszcza w swej wczesnej młodości, często miał się za ''kogoś więcej'', człowieka stworzonego do wielkich czynów, kogoś kto może decydować o życiu i śmierci innych. W rzeczywistości było jednak to dalekie od prawdy.
Był... Przeciętny. Zwyczajny. Pospolity.
Wydarzenia, które zostaną niebawem przybliżone, ukażą powód porzucenia przez Dyunn'a swej pychy. Tragedia, której był przyczyną, jest początkiem jego odrodzenia.
***
Wszystko ma swój początek w mieście, w którym przyszło mu dorastać.
Ich dom rodzinny był całkiem duży, rodzinie dobrze się powodziło. Ojciec był właścicielem niewielkiego, acz dobrze funkcjonującego sklepiku. Mieszkali w czwórkę, rodzice oraz ich dwójka dzieci. Państwo Seath wraz ze swymi dwoma pociechami. Rodyą i Dyunem. Dziewczynką i chłopcem. Bliźniętami.
We wczesnym dzieciństwie mimo różnicy płci ciężko było ich rozróżnić. Również ich charaktery były wyjątkowo zgodne. Dwójka rozkosznych, rozbieganych rozrabiaków. Kwestia rozróżnienia dzieci - nawet dla ich rodziców nie była sprawą prostą - zwłaszcza, że same pociechy - kilkuletnie wówczas - nie chciały rodzicom sprawy ułatwiać. Toteż trzylatek Dyunn omyłkowo biegał nieraz w sukience, pozostawiając swe ogrodniczki dla siostrzyczki. Państwo Seath, by ostatecznie rozwiązać problem wręczyli dziewczynce Pidgey'a, a chłopcu Rattatę. Pokemony - znane ze swego niezwykłego przywiązania do właścicieli - nie miały problemów z rozróżnieniem dwójki dzieci, tym samym ułatwiając sprawę sprytnym rodzicom. Mniej więcej w tym czasie gdy rodzeństwo otrzymało swe pokemony, ich charaktery zaczęły być od siebie różne. Chłopiec, jak to chłopiec, zaczął ciągnąć swą siostrzyczkę za warkoczyki i zadzierać nosa. Dziewczynka była zaś spokojną, dobrze ułożoną panienką, gotową w każdej chwili wytknąć swemu młodszemu (o kilka sekund) braciszkowi błąd, nawet najmniejszy.
***
Dzieci dorastały wraz ze swymi pokemonami, Rodya stała się niezwykle piękną i delikatną dziewczyną, ulubienicę nauczycieli i łamaczką chłopięcych serc. (Naturalnie nie robiła tego specjalnie). Była pełna empatii i niezwykle inteligenta, wielu widziało dla niej wspaniałą przyszłość. Mawiali, że mogłaby zostać kim tylko by chciała. Członkinią elitarnej czwórki? Znaną hodowczynią Pokemonów? Wybitną Profesor Pokemon? Ba, to a nawet więcej. Ona sama planowała podróżować, zbierać odznaki, wstążki, spróbować sił gdzie tylko jest to możliwe. Jaka była zaś opinia o Dyunn'ie? Cóż... był on niejako przeciwieństwem swej siostry. Podczas gdy ona mimo swych niezwykłych umiejętności pozostawała osobą skromną, on puszył się przy każdym, nawet najmniejszym wyczynie. Nauczyciele, nie tylko zresztą oni, szczerze nienawidzili go, pogardzając jego lenistwem i przesadnym samouwielbieniem. Przyjaciół miał kilku, wszyscy pamiętali go jeszcze z młodzieńczych lat, gdy był nieco inny. Trwali przy nim przez sentyment do osoby,którą był jako młodzik. Naturalnie nie wypominali mu niczego, pozwalali mu być sobą, może nawet imponował im swą pewnością siebie i pozornym obyciem w otoczeniu. Owi przyjaciele byli również bliskimi znajomymi jego siostry. Rodzeństwo było sobie bardzo bliskie. Nawet ich pokemony, mimo niesnasek gatunkowych, wyraźnie się lubiły. Paczka, którą razem stworzyli składała się z prymusów takich jak Rodya. Dyunn widział siebie jako równego im, w rzeczywistości nie dorastał im jednak do pięt.
***
Południe. Dyunn powinien w tym momencie pomagać w sklepiku swego ojca. Rzecz jasna tego nie robił, nie uważał by był do tego stworzony. Przechadzał się uliczkami miasta, pustymi w tych godzinach. Popołudniowe spacery, może wagary, były tradycją chłopaka, wielokrotnie namawiał on swych znajomych, by ci choć raz zechcieli mu towarzyszyć, Dyunn uważał bowiem, iż widok pustych uliczek jest niezwykle czarujący. Było to spowodowane tym iż ,nie przepadał za ludźmi tak jak oni raczej nie przepadali za nim. Jego jedynym towarzyszem był kroczący mu przy nodze - dumny i dość już stary Rattata, jego długie wąsiska sygnalizowały, iż jest on niewątpliwie doświadczonym w miejskim życiu przedstawicielem swego szczurzego ludu. Dyunn bardzo lubił rutynę z jaką raz na jakiś czas jego podopieczny odbiegał, by zbadać okoliczne tereny w poszukiwaniu hecy. A i owa zawierucha wydawała się nadchodzić. Młodzik usłyszał podniesione głosy. Z wolna, by nie spłoszyć prowodyrów, udał się na kolejne pole bitwy. Na miejscu, głęboko w bocznych uliczkach miasta za zapleczem jakiegoś niewielkiego interesu, ujrzał dwójkę ludzi, mężczyzna i kobieta. Dyunn wziął swego pokemona na ręce, by ten nie zrobił nic głupiego. Sam zaś szpicolwał. Mężczyzna ubrany był w garnitur, wyglądał na biznesmena. Kobieta była niską babuleńką ubraną w prosty strój, na który nałożony był równie zwyczajny fartuszek. Mężczyzna wrzeszczał, kobieta zaś płakała.
- Jeszcze jeden raz pieniądze nie będą się zgadzać i... Słucha mnie pani? - wrzeszczał. - Jeśli jeszcze raz straci pani choć jedną monetę, nie tylko straci pani pracę, osobiście dopilnuje, aby nikt NIGDY pani już nie zatrudnił! Jeśli nie chce pani wylądować z tymi swoimi dzieciakami na bruku, lepiej niech zacznie się pani starać i przestanie marnować moje pieniądze, naucz się liczyć kobieto.
Kobieta nieustanie potakiwała. Gdy gburowaty elegancik skończył swój monolog, ruszyła w stronę sklepu. Gbur ponownie otworzył usta, jednocześnie zagradzając biedaczce przejście.
- O nie, nie, nie, nie. Dzisiaj już tam Pani nie wraca. Mam Pani dość - rzekł przeciągle, by jak najbardziej wydłużyć jej chwilę wstydu.
W odpowiedzi wymamrotała słowa przeprosin bądź pożegnania, oddała swój fartuch właścicielowi i ruszyła w stronę szpiegującego chłopaka. Ten z początku zamierzał uciekać, jednak gdy zobaczył, że mężczyzna zniknął już w pieczarze swego zamczyska, nie zrobił nic. Oparł się o ścianę obserwując kobietę, mocno ściskając swego Rattatę. Gdy ta przechodziła, spojrzała na niego, w jej spojrzeniu była pustka, zapłakane oczy nic nie wyrażały. Dyunn nie odwracał wzrokiem, często był świadkiem podobnych scen. Był to jeden z powodów jego codziennych obchodów. Szczerze gardził ludźmi pokroju gburowatego elegancika, jednakże wiedział, że jedynym remedium na chorobę, na którą cierpiał ów była śmierć. Ci którzy gardzą, ci którzy potępiają, ci którzy nienawidzą, oni wszyscy winni umrzeć. Tak uważał, taka była jego filozofia. Nie mógł jednak nic zrobić. Był w tym czasie zaledwie osiemnastolatkiem. Samotnym wobec świata, w tym momencie swego życia nie mógł nic. Mógł tylko przysięgać, że kiedyś im wszystkim odpłaci. Wyzwoli dręczonych, poprzez śmierć ich dręczycieli. Takie było jego marzenie. Myśląc o tym przytulił swego wiernego puszystego przyjaciela. Co prawda sam nie wybrał imienia swego towarzysza, jednak bardzo podobało mu się to, które nadali mu jego rodzice. Brzmiało ono Yorokobi. (Radość) Dyunn zaśmiał się i zatonął w swych niewątpliwie niecodziennych marzeniach.
***
Było to jednak dopiero preludium. Wydarzenie, które zapaliło iskrę, z której następnie miał powstać płomień. A w owym płomieniu miał odrodzić się Dyunn. Ogień jest jednak niebezpiecznym żywiołem, także zmiennym, jednym niesie odrodzenie innym cierpienie. Karty losu są jednakowoż spisane tylko jeden raz. Rok później. Gdy rodzeństwo liczyło już sobie po dziewiętnaście lat rodzice utracili swój sklepik. Zostali zniszczeni przez konkurencję, pewien biznesmen, który pojawił się w mieście niecałe półtora roku temu, dosłownie rozsadził rynek swymi zaniżonymi cenami. Dyunn spytał na mieście o nazwisko. Wpisał je w wyszukiwarkę. Kurita. Tak brzmiało. Dostępne zdjęcia ujawniły, iż to nikt inny jak gburowaty elegancik. Chłopak zapłonął nienawiścią. Mógł się nim wtedy zająć. Mógł to zrobić, wierzył, że byłby w stanie. Ale teraz to nie będzie takie proste. Nie wiedział nawet czy dalej jest w mieście.
***
Jakiś czas później, gdy emocje nieco osłabły. W czasie gdy jego rodzice zastanawiali się jak zwiążą koniec z końcem, on planował swą zbrodnię. Zebrał już niezbędne informacje. Musiał tylko przygotować się psychicznie, musiał tylko upewnić się że działa właściwie. Kurita bez dwóch zdań był draniem. Był również skąpcem, był człowiekiem, który stworzył monopol w mieście, a mimo to mieszkał w zwykłych szeregowcach, tam gdzie nikt by się go nie spodziewał. Samotnie w małym mieszkanku. Wejście tam nie byłoby problemem. Obecność świadków jest niewielka. Jego nóż traperski byłby wystarczający. Pozostała tylko psychika. Posadził swego Rattatę na kolanach i zaczął do niego mówić:
- Hej. Yorokobi.. Jak myślisz, czy w porządku jest drania... zabić? Czy tak nie powinno być? Złych ludzi spotyka kara? Zbrodnia i kara. Jedno jest z drugim powiązane. To co robi ten typ. To bez wątpienia zbrodnia, paskudna zbrodnia. Nie uważasz? - rzekł spoglądając w wielkie oczy czerwone oczy swego towarzysza.
- Wcale tak nie uważam - nadszedł głos, a w otwartych drzwiach pojawiła się Rodya, na jej ramieniu siedział jej wierny Pidgey. Włosy miała rozpuszczone, sięgały do pasa, grzywka przycięta powyżej oczu. Spojrzała na niego oczyma pełnymi mądrości. Miał takie same, tak uważał. I faktycznie, wyglądały tak samo, wyrażały jednak zupełnie inne wartości.
- Szpiegujesz mnie siostrzyczko? - rzekł z rozbawieniem. - Nie mogę nieco pofilozofować z własnym pokemonem?
Dziewczyna podeszła i usiadła naprzeciwko swego brata, usadowiła swego Pidgeya na swych kolanach. Siedzieli identycznie, w taki sam sposób obejmowali swe drogie zwierzęta. Fizycznie różniła ich tylko płeć. Mentalnie pochodzili z zupełnie innych światów.
- Możesz pofilozofywać ze mną. Pozwól, że rozpatrzę twe argumenty. Czy zabicie przestępcy jest dobre dla świata? - w tym momencie zatrzymała się, badała reakcje swego brata. - W istocie, tak się wydaje. Jednakże, ten który zabija przestępce sam się nim staje. Popełnia zbrodnię, za którą przysługuję kara.
- W takim razie wystarczy zabić ich wszystkich, wtedy zostanie tylko jeden zbrodniarz, nie jest tak? - na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wydawało mu się, że jego argument jest niepodważalny.
- Zabijając ich osierocisz dzieci, owdowisz żony, odbierzesz przyjaciół. Każdy kto kogoś stracił może łatwo zejść na ścieżkę zbrodni. - stwierdziła, z prostotą kontrując jego argumenty.
Widząc trwogę na twarzy swego brata wstała i ruszyła ku drzwiom. Gdy stała w framudze jeszcze raz na niego spojrzała. Ponownie spojrzał w oczy staruszki, które posiadała jego siostra.
- Przemyśl to, braciszku.
***
Ulicami przechadzali się ludzie. Ruch po północy był większy niż ten w południe. Nie przeszkadzało mu to jednak, przemieszczał się bocznymi uliczkami, tutaj było pusto. Tym razem zostawił Yorokobi'ego w domu. Podczas roboty, którą zamierzał wykonać nie ma żadnej radości. Na ręce włożył rękawiczki, tak by nie zostawić żadnych śladów. Usunie problem, wtem pozbędzie się noża. Wszystko było zaplanowane. Wszystko powinno się udać. Jego czarny ubiór zlewał się z nocnym krajobrazem nieoświetlonych zakamarków. Za każdym razem gdy ktoś przechodził jego trasą ukrywał się ciemnościach. To że nie został wykryty trzymało go w przekonaniu, że dzisiejsza noc jest mu przeznaczona. Przemykając uliczkami był pewny siebie, nie spodziewał się porażki. Był zbyt zdeterminowany. Nikt nie miał pojęcia o opuszczeniu przez niego domu, jego rodzice byli bardzo krótkowzroczni zaś jego siostra nocowała poza domem. Nic nie mogło mu przeszkodzić. Miała to być noc, która zapoczątkowałaby jego wyrywanie chwastów i może nawet by się tak stało... jednakże, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Wszedł na niewielki mostek. Gdy był mniej więcej w połowie jego długości, po drugiej stronie, zza murka, wyłoniła się postać. Dyunn wybałuszył swe oczy z niedowierzania. Co ONA tu robi? - Zadawał sobie to pytanie wielokrotnie. Każda sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Postać zatrzymała się na początku mostku, wyciągnęła palec w jego stronę.
- Głupek - skwitowała. Nieustanie świdrowała go swymi dużymi mądrymi oczyma.
Zacisnął zęby. Był wściekły. Przez chwilę wpatrywał się w jej oblicze z wściekłością, całe życie jego oczy przywodziły jej na myśl skrzywdzonego wściekłego Growlithe'a, dzisiaj były to jednak oczy żądnego mordu Arcanine'a. Bała się swego brata, nie cofnęła się jednak, miast tego zbliżyła się. Była na tyle blisko, iż gdyby wyciągnęłaby rękę mogłaby go dotknąć.
- Nie zatrzymasz mnie. - mruknął. - Wiem co muszę zrobić. Żyjesz w ułudzie Siostrzyczko.
- Nie zmienisz świata, a już na pewno nie w ten sposób. - jej głos był łagodny.
- Nie zmienię. - rzekł odwracając się. Nie widziała tego, lecz na jego twarzy zagościł uśmiech. Uśmiech pełen goryczy, uśmiech szaleńca.
Jej wzrok był teraz utkwiony w jego plecach, chciała uścisnąć swego brata, wrócić z nim do domu. Zbliżyła się. Jednak w obecnym momencie historii Dyunn nie był jeszcze człowiekiem, który byłby w stanie uznać rację innej osoby. Momentalnie odwrócił się i ruszył przed siebie biegnąc, starał się zręcznie minąć swą siostrę, nie wszystko poszło zgodnie z planem.
- Nie zmienię świata jeśli mnie powstrzymasz. - szepnął. Czy to słyszała? Nie musiała, nie zależało mu na tym.
Gdy był już na końcu mostku odwrócił się, by z triumfem w oczach spojrzeć na swą siostrę. Wtem dreszcze wstrząsnęły jego ciałem. Przez kilka sekund trwał w miejscu nie mogąc uwierzyć w zaistniałą sytuację. Jego siostra nie stała na moście. Czyżby... Czyżby ją zrzucił? Kilka chwil później był już pod mostkiem. Nie był on zbyt wysoki, jednakże nagły upadek na głowę zdziałał swoje. Dziewczyna leżała w płytkiej wodzie, wokół niej na ciemnej powierzchni, oświetlonej przez pobliską lampę, widoczne były czerwone smugi. Przez chwile, trwającą nieskończoność, nie był w stanie się ruszyć, nie wiedział co zrobić. Czy.. Czy ją zabiłem? - myślał. Strach go sparaliżował. Ktoś zeskoczył tuż koło niego, poczuł na sobie zimną wodę, następnie poczuł cios. Upadł twarzą do wody.
- Szybko. Podnieś ją! - znajomy głos.
To sen.
- Wstawaj durniu.
Gdy się utopię wstanę.
- Szybciej!
Gdy umierasz w śnie budzisz się zlany potem.
- Chcesz żeby ONA umarła?
Wtem zdał sobie sprawę, że żaden sen nie może być tak okrutny. Wstał, wziął głęboki oddech. Znajomy głos należał do jego przyjaciela - Razu. Jeden z adoratorów jego siostry. Zacisnął zęby i razem zanieśli Rodyę do szpitala.
***
- To był wypadek. - Powiedział do niego Razu w międzyczasie. Chłopak widział całe zajście, mimo wszystko z niewyjaśnionej przyczyny planował kryć przyjaciela... nie, nie byli już przyjaciółmi, nie po tym co zaszło.
To był wypadek. Taka była ich wersja. Podczas przesłuchania chciał się przyznać, był jednak zbyt przerażony by to zrobić.
Żałosny, taki jestem - powtarzał sobie w myślach.
***
- Dyunn! Masz gościa - usłyszał głos matki zza drzwi.
Nie chciał gości. Nie miał jednak również siły by o tym oznajmić. Od tamtego zdarzenia minęły dwa dni. Przez ten czas nie ruszał się z łóżka. Rodzice nie reagowali, byli mili, wiedział jednak, że nawet oni woleliby żeby to jego spotkał los jego siostry. Yorokobi próbował rozbawiać swego Pana, doskonale wiedział, że nastąpiła tragedią, był bowiem starym szczurem. Do pomieszczenia wszedł Razu.
- Byłeś u niej? - spytał. Nie spojrzeli na siebie, Razu nim gardził.
- Po co? Jest w śpiączce. - Skwitował Dyunn, wiedział co nastąpi. Był przygotowany na cios. Nie otrzymał go jednak, miast tego Razu rzucił na łóżko niewielki zwitek materiału. Dyunn bez słowa go rozpakował. We wnętrzu znajdował się tylko niewielki aparat na klisze.
- Po co mi aparat?
- Wiesz dlaczego Cię nie wydałem? - rzekł i zrobił pauzę, jakby spodziewał się odpowiedzi. - Nie wydałem Cię ponieważ nie chcę żebyś był w więzieniu kiedy ona się obudzi.
- Szlachetnie, ale po co mi aparat?
- Chciała podróżować po Shirubie. Zebrać odznaki, zobaczyć te wszystkie miejsca. - Przerwał, jego oczy zaszły łzami.
- Rozumiem.
- Sam bym poszedł, ale mam pracę i chce tu być kiedy się obudzi. - Opanował szloch, łzy spływały mu po twarzy.
- Rozumiem.
Przez chwilę Razu wpatrywał się w byłego przyjaciela ze złością, po chwili jednak jego rysy złagodniały, nawet lekko się uśmiechnął.
- Teraz widzę, że rozumiesz. - Razu wyszedł.
Po twarzy Dyunn'a spływały łzy.
***
Spojrzał na Nią. Przy jej łóżku siedział Pidgey, cały czas był on wpatrzony w swą właścicielkę, gdy Dyunn wszedł ten tylko rzucił na niego okiem. Stary dobry Tanoshii. Brat podszedł do swej siostry, spojrzał na jej niemal martwe obliczę.
- Nie proszę o wybaczenie. Zastanawiam się tylko, ile czasu minie nim mądrość twych oczu na nowo zabłyśnie siostrzyczko? - mruknął, uśmiechając się niemrawo.
Przerwał. Spojrzał przez okno. Szpital stał na wzgórzu, widział stąd całe miasto. Podszedł i zrobił pierwsze zdjęcie. Początek podróży, rodzinne miasto.
- Siostrzyczko - zaczął niemrawo. - Twe oczy chciały ujrzeć Shirube i obiecuję, że tak się stanie. Gdy zobaczysz mnie ponownie, nienawidź mnie, bo pogarda jest jedynym co powinienem u Ciebie znaleźć. Mimo wszystko gdy zobaczysz mnie ponownie, zobaczysz również Shirubę. Przyniosę ci również te odznaki, o których tak wiele mówiłaś. Ja i Yorokobi. Przyniesiemy ci to, co na pewno zdobyłabyś sama. Do zobaczenie.
Tak też rozpoczęła się przemiana Dyunn'a, zwykłego brata niezwykłej siostry.
Specjalizacja: Hodowca